Gdy w 1773 r., a
miałem wówczas osiem lat, doszło do „Herbatki Bostońskiej”. Koloniści wyrzucili
z brytyjskiego statku cały ładunek herbaty do morza. Brytyjczycy się wściekli. Pewnie
brak herbaty tak na nich wpłynął. Nasz ojciec wraz z całym plutonem został
przeniesiony do Fortu Washington w Nowym Jorku. Rewolucja zyskiwała na sile.
Pamiętam, gdy ojciec zaczął szpiegować czerwone kubraki na korzyść patriotów.
Ciągle żyliśmy w strachu, że go złapią. W końcu Brytyjczycy odkryli szpiega w swoich
szeregach. Ojciec musiał uciekać z Nowego Jorku. Opowiadał mi, że udał się na
Pogranicze – obszar na zachód od kolonii brytyjskich, pełny dzikich lasów i
Indian. Brytyjczycy chcieli go zasiedlić, więc wysłali tam wojsko. Ojciec długo
do nas jechał. Armia jednak wiedział, gdzie mieszkamy, więc już parę godzin po
powrocie ojca, przybyło po niego wojsko. My na szczęście byliśmy już daleko,
więc Brytyjczycy z zemsty spalili naszą posiadłość. Zamieszkaliśmy w miasteczku Charlestown. Ojciec zajął się kowalstwem. Uznany za dezertera
musiał się ukrywać cały czas, bo czerwone kubraki szukały go cały czas.
Niejeden raz musiał ukrywać przed patrolami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz