Nauczył się
posługiwania tomahawkiem, bowiem bawił się nim od małego, od momentu, gdy
ojciec mu go podarował. Tuż po kolejnym strzale, jaki oddałem w stronę wroga,
spojrzałem na ojca, na którego szło dwóch kolejnych żołnierzy. Mimo swego wieku
(a miał już wtedy pięćdziesiątkę na karku) i wielu blizn – pamiątek po bitwach, walczył świetnie. Pierwszego załatwił za
pomocą bagnetu, drugiego rozbroił, pochwycił i zasłonił się jego ciałem przed
kulami Brytyjczyków. I on i James radzili sobie doskonale, a ja i Jonathan, robiąc dokładnie to, co
polecił nam nasz starszy brat, osłanialiśmy ich obu. Doszło jednak do pewnego
momentu, gdy umiejętności zawiodły Jamesa i nadział się na bagnet wroga, który
potem wystrzelił raz jeszcze, aby mieć pewność, że James zginie. Ojciec wpadł w
gniew, w jakim go dotąd nie widziałem. Chwycił bagnet leżący przy ciele
Raphaela, a nóż trzymał w drugiej ręce i rzucił się na przeciwników, tnąc
jednego za drugim. Został ranny w nogę, lecz nie upadł na ziemię, tylko walczył
dalej. Jonathan wybiegł z lasu, lecz mnie zabronił iść z sobą. Przeładowałem
swój muszkiet i spojrzałem na niego. Zrobił to co ja i wybiegł na przeciw wroga. Wsparł ojca
w walce i gdy w końcu wszyscy Brytyjczycy padli, odsapnęliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz